Subiektywnie o „Dzienniku diety”

Z chwilą w której postanowiłam schudnąć te nieszczęsne 5 kg, uznałam też, że pomimo prób ścisłej współpracy z dietetyczką i trenerem byłoby dobrze, dla mnie samej, abym poszerzyła swoją wiedzę o dietach, zdrowym odżywianiu etc. Blogi, blogami, ale gdzieś trafiłam na informację o tej książce. Po jakimś czasie zakupiłam własny egzemplarz. Kosztowała mnie 34,90 zł. Jak na książkę w miękkiej okładce, mającej 272 strony, od mojego kręcenia nosem ratuje ją ilość kolorów w środku i jeszcze jedno… zawartość ;)

Książkę autorki podzieliły na 5 części, które łatwo odnaleźć, przez oryginalnie stworzone zakładki (podoba mi się to). Mamy spis treści/wstęp, 3 rozdziały, gdzie każdy poświęcony został 1 miesiącowi i dodatki.

  1. Wstęp jest napisany bardzo przystępnie. W nim dowiadujemy się, że autorkami książki są trzy dietetyczki (zatem napisana została przez kogoś, kto się zna na temacie – wielki plus). Dodatkowo  został tam zawarty mini przewodnik jakich pomiarów warto dokonać zanim przystąpimy do diety, jak używać książki (bo  ona nie jest tylko do czytania – tutaj jestem rozdarta), zostało też poleconych kilkanaście stron internetowych (co w sumie też jest na plus, bo większość z nas przyrosła do komputerów/laptopów/telefonów podczepionych z Internetem). Jest tam też strona „O mnie” do uzupełnienia. I tu znów pojawia się ten element, który mnie rozdziera. Wydaję 35 zł na książkę, w której PISZĘ. To jest fajne, ale ja NIE UMIEM PISAĆ PO KSIĄŻKACH! Przecież to świętokradztwo. Zatem w każdym momencie, gdzie autorki proszą mnie o dopisanie czegoś w ich książce – boli mnie. Dodatkowo trochę czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do czcionki którą cztery strony wstępu są napisane i nie wiem czy to zestawienie kolorów mi nie podeszło, czy sama czcionka. Coś w tym było nie tak.
  2. Kolejne trzy rozdziały poświęcone są trzem miesiącom (kolejny plus). Nie jest wmawiane mi, że w 2 tygodnie schudnę tyle ile zamierzam, i że nie będzie jo-jo. Kiedyś trafiłam na ładne zdanie „It takes 4 weeks for you to notice your body changing, 8 weeks for your friends and 12 weeks for the rest of the world. Give it 12 weeks. Don’t quit” i cieszę się, że te słowa odnajduję w książce. Każdy miesiąc to oprócz cytatów tygodnia, opisanego produktu tygodnia (wraz z przepisami), zadań do wykonania jest też plan treningowy (do uzupełnienia samodzielnie). A każdy dzień ma swoje 2 strony do wypełnienia o spożywanych posiłkach, gdzie znajdziemy również triki dnia i zamienniki produktów. Każdy tydzień jest zakończony stroną na podsumowanie.
  3. Dodatki natomiast to karta postępów i wykresy do samodzielnego połączenia kropek – zatem mam wgląd na to jak pracowałam nad sobą i co osiągnęłam. Znalazłam tu też miejsce na wypisanie ulubionych produktów, a także przepisów – jak na mnie jest ciut za mało miejsca na jeden przepis, ale że ja i tak nie zamierzam pisać w książce, to przymykam na to oko. Dodatkowo na końcu jest lista zakupów (do wycięcia, kolejna profanacja książki). Biorąc pod uwagę, że tą listę autorki zalecają wyciąć, to mogłaby być wydrukowana na innym rodzaju papieru, ciut bardziej twarda, lub też zabezpieczona przed np zalaniem, efektem spoconych rąk, etc.

Książkę posiadam od jakiegoś czasu. Nie potrafię się przełamać by w niej notować, zatem wszystkie notatki albo umieszczam w pamiętniku/notesie/zeszycie/czymkolwiek  co noszę przy sobie, albo powoli zaczynam pisać w notatkach na blogu. Nie piszę w książce jeszcze z jednego powodu: a co jeśli pierwsze podejście do diety mi nie wyjdzie i będę musiała zaczynać od nowa? To co wtedy? Skreślać poprzednie notatki w książce? No właśnie.

Jedyna rzecz do której się przyczepiam, to czcionka z pierwszych 4 stron, a także notowanie w książce (sprzeczne z moim światopoglądem) i wycinanie stron (jeśli już wycinać listę zakupów to niech to będzie lepiej przygotowane). Ogólnie, poza tymi minusami, książka jest ciekawie napisana, zachęcająca, i zaplanowana na ciut dłużej niż chwilę, zatem jest szansa, że postępując zgodnie ze wskazówkami gorliwej czytelniczce uda się dokonać widocznych zmian w sowim życiu, oraz wypracować prawidłowe nawyki żywieniowe.

Mimo kilku elementów, które dla mnie są minusami, jestem bardzo zadowolona i polecam z całego serca „Dziennik diety” autorstwa Barbary Dąbrowskiej-Górskiej, Magdaleny Jarzynki oraz Ewy Sypnik-Pogorzelskiej, wydawnictwa HELION :)

6 Komentarzy

  1. Brzmi całkiem ciekawie, ale też bym raczej nie pisala po książce. Zresztą, jakby ktoś po nią sięgnął w domu lub ktoś chciałby pożyczyć, to co wtedy? Trochę głupia sprawa, no ale notatnik to dobre rozwiązanie. :)

    1. Ostatnio coraz częściej spotykam się ze zdaniem, iż jeśli chcemy mieć kontrolę nad tym co i ile jemy, warto notować każdy posiłek. Zatem to jest całkiem niezły gadżet, ale niestety… raczej jednorazowego zapisu :(

  2. Najmilszy · · Odpowiedz

    „a co jeśli pierwsze podejście do diety mi nie wyjdzie i będę musiała zaczynać od nowa? To co wtedy?”

    Należy wtedy kupić drugą :) W takim celu się produkuje takie książki. A co do oceny typograficznej pierwszych czterech stron, to zazwyczaj są to strony tytułowe i jak to się mawia… licentia poetica

    1. Ale to nie są pierwsze cztery, to są dokładnie szósta, siódma, ósma i dziewiąta! A i książka jest klejona, zatem już mi się odkleja :(

  3. pytanie, proste? waga i wzrost paniusi to? :D

    1. A co tu ukrywać 160 cm i pi razy oko 57kg

Dodaj odpowiedź do kikizmora Anuluj pisanie odpowiedzi